Swoje kroki w pielęgniarstwie zaczynałam nietypowo….
Pracę zaczęłam w latach 90-tych. Po ukończeniu szkoły nie od razu dostałam się do pracy… Przez 4 miesiące czekałam na swoje pierwsze zatrudnienie otrzymując zasiłek dla bezrobotnych.
Aż w końcu nadszedł dzień mojej pierwszej pracy. Szpital powiatowy. Pamiętam, że na rozmowie u przełożonej o przyjęcie do pracy byłyśmy we dwie.
Zostałam przydzielona na oddział noworodkowy. Niemiłosiernie się bałam…
Oddziałowa zaprosiła mnie do swojego gabinetu, tłumaczyła specyfikę oddziału, koleżanki zrobiły herbatę.
I…
Po godzinie otrzymałam telefoniczną wiadomość od przełożonej, że zostaję oddelegowana na … kuchenkę mleczną. Tak, kuchenkę mleczną, tak, w tamtych czasach nazywało się pomieszczenie, w którym przygotowywane były mleczne posiłki dla dzieci z oddziałów noworodkowych i pozostałych pediatrycznych.
Moja praca polegała na myciu i sterylizacji butelek, gotowaniu mleka, nakładaniu smoczków i wydawaniu gotowego pokarmu na oddziały.
Nie była to praca moich marzeń, ale cóż, w tamtych latach brało się, co było. Przepracowałam tam pół roku.
Następnie trafiłam na oddział chirurgii ogólnej. Pierwszy dzień pamiętam do dziś. Starsza koleżanka poleciła mi, bym założyła choremu sondę do żołądka. Cóż to był za stres, ale udało się i nigdy potem nie miałam problemu.
Również i tamtych latach bardzo powszechny był mobbing, którego dopuszczały się starsze koleżanki i oddziałowe. Tyle, że termin był nam nieznany, a zachowania te były traktowane, jako normalne relacje i sposób dyscyplinowania pracownika. Oddziałowa na przykład kazała zaszywać sobie podarte rajstopy, lub parzyć kawę.
Zlecenie lekarskie na tzw. „twarz” były niemal standardem, jak również przepisywanie ich na kolejne dni.
Któż wtedy myślał o odpowiedzialności ? Co powiedział lekarz było święte.
Na szczęście czasy się zmieniły, wpis do karty pacjenta jest obowiązkowy. Jednak w praktyce nie wygląda to najlepiej.
Lekarze wciąż żyją tamtym czasami i pielęgniarka, która się buntuje ma niełatwy żywot na oddziale.
Nie raz sprawy opierały się o dyrektora lub publicznie ośmieszano pielęgniarki.
I tylko konsekwencją popartą wiedzą i odpowiednimi zapisami możemy udowodnić, że racja leży po naszej stronie.
Cieszę się, że teraz jest inaczej…
Uczenie pokornych, usłużnych pielęgniarek w Liceach Medycznych, naprawdę zrobiło swoje.
Jeśli chodzi o warunki pracy, no, cóż … sprzęt był wielorazowego użytku np. sondy, irygatory, czy kieliszki do podawania leków.
Na nocnej zmianie zawsze najmłodsza stażem pielęgniarka, myła i sterylizowała sprzęt.
Czasem proces sterylizacji trwał zbyt długo i… woń spalonej gumy długo był wyczuwalny…
Na szczęście dożylne kaniule były już dostępne, choć niestety trzeba było oszczędzać, ale krew do badań pobierało się igłą bezpośrednio do szklanej probówki i lepiej by się nie potłukła…
Chorzy po trepanacji czaszki leżeli na salach ogólnodostępnych, a nie na OIOM-ie jak obecnie. Do apteki po potrzebne płyny dożylne i leki chodziłyśmy my i nie po to by podpisać odbiór, tylko do noszenia. Oczywiście po odbiór posiłków w kuchni szpitalnej również byłyśmy wysyłane.
Aby zdobyć dodatkowe wykształcenie potrzebna była przychylność oddziałowej, wtedy była szansę na odbycie kursu podyplomowego.
Specjalizacja chirurgiczna, która była w tamtym czasie moim marzeniem była nieosiągalna.
Pielęgniarstwo w końcu ewaluowało.
Zniknęły bariery edukacyjne. Wiele kursów zrobiłam za własne pieniądze, wykorzystałam je do dodatkowej pracy, na którą musiałam się zdecydować, aby móc wysłać córkę na studia.
Wreszcie uzyskałam też wymarzony tytuł specjalisty pielęgniarstwa chirurgicznego. Ale co do własnego rozwoju i edukacji nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa.
Kochane Koleżanki, pamiętajcie, wiedza to nasze i pacjentów bezpieczeństwo. Nigdy jej dość.
Teraz jest dobry czas, aby ją zdobywać i wykorzystywać. Nie ma barier, a jest wręcz obowiązek ustawicznego dokształcania.
I najważniejsze, nie bójcie się swoich kompetencji, które daje nam pielęgniarstwo. Samodzielność zawodowa daje nam ogromne możliwości.
Pielęgniarka to skarbnica wiedzy.
Kasia.