Rozpoczynamy dziś cykl artykułów pisanych przez pielęgniarskie życie zawodowe.
To prawdziwe historie i refleksje nadsyłane do Stowarzyszenia Pielęgniarki Cyfrowe.
Zapraszamy do tej ciekawej i pełnej wspomnień lektury.
Zachęcamy jednocześnie do przesyłania swoich historii, by nie zaginęły w komentarzach w mediach społecznościowych i naszej pamięci. Na życzenie zapewniamy anonimowość.
Historia ewolucji mojego pielęgniarstwa.
Zaczęłam pracę 12 września 1983 roku… 38 lat temu… dużo wcześniej wiedziałam, że chcę być pielęgniarką.
Początki mojej przygody z zawodem to wielorazowe igły i strzykawki, puszki Schimmelbuscha, kroplówki podłączane na igły ( a był to oddział dziecięcy).
Na nocach jedną z czynności było czyszczenie igieł, strzykawek i szpatułek oraz ich sterylizacja w autoklawie stojącym w dyżurce pielęgniarek. W czasie czyszczenia igieł, trzeba było sprawdzać, czy mają one na końcu haczyki (od wielorazowych wkłuć). Takie z haczykami mogły zostać wyrzucone. Przez krótki czas, miałyśmy na oddziale ostrzałkę do igieł, ale zostawiała za dużo opiłków w świetle igły i ciężko było je wyczyścić.
Smoczki dla maluchów były gotowane w kuchennym garnku.
Nie było niczego jednorazowego. Niczego.
Praca polegała na wykonywaniu zleceń lekarskich, bez żadnej możliwości własnych działań. Lekarze decydowali nawet o tym, o której godzinie dziecko ma jeść.
Pamiętam zachwyt nad pierwszymi jednorazówkami. My miałyśmy ten komfort, że wszystkie dzieciaki mogły mieć wykonane iniekcje jednorazówkami. Pacjenci dorośli mogli dostąpić tego komfortu tylko po przebyciu żółtaczki zakaźnej.
Na studia pielęgniarskie nie poszłam. Nie czułam takiej potrzeby. W tamtych czasach, po studiach, z reguły zostawało się oddziałową, ja nigdy nie miałam ambicji przywódczych, nigdy też nie chciałam brać odpowiedzialności za pracę innych.
Lata mijały, pielęgniarstwo zaczęło powoli się zmieniać.
Dostawałyśmy coraz więcej możliwości szkolenia, podnoszenia kwalifikacji.
Robiłam kolejne kursy i szkolenia, aż w 1998 roku zrobiłam przełomowy dla siebie kurs kwalifikacyjny pielęgniarstwa środowiskowo-rodzinnego. Wtedy też zobaczyłam, że pielęgniarka może być naprawdę samodzielnym, w pełni profesjonalnym pracownikiem medycznym.
Zrezygnowałam z pracy na oddziale. Z żalem, ale gotowa na nowe doświadczenia.
Praca w domu pacjenta, bez możliwości zwrócenia się do lekarza, wymuszała na mnie kolejne kursy i szkolenia, dla własnego bezpieczeństwa, dla własnej pewności i dla satysfakcji.
Studia pomostowe nie wniosły w moje życie zawodowe absolutnie niczego. Ale zrobić je był czas najwyższy. Na studia magisterskie nie zdecydowałam się. Jestem za stara.
Postawiłam na leczenie ran przewlekłych.
Uczyłam się z kupowanych książek i finansowałam sobie sama szkolenia organizowane w prywatnych przychodniach leczenia ran. Kurs leczenia ran, organizowany przez Izbę Pielęgniarek był dopełnieniem, potwierdzeniem kompetencji i możliwości.
Myślę, że naturalnym wyborem była specjalizacja z pielęgniarstwa geriatrycznego, to kierunek ściśle związany z moją pracą. Pracuję w POZ dla dorosłych.
I tak, jak uważam, że studia pomostowe podarowały mi tylko „papier”, tak specjalizacja naprawdę wypełniła moją wiedzę. Jeśli tak wyglądają wszystkie szkolenia specjalizacyjne, to warto je robić.
Kurs wystawiania recept dał mi kolejną możliwość.
Kolejny krok milowy w kompetencji naszego zawodu. Samodzielne badanie fizykalne pacjenta i samodecydowanie.
Patrząc wstecz, widzę że jako pielęgniarka pracowałam w różnych epokach.
Od ostrzałki do igieł do e-recepty.
Ewa Flak
Pielęgniarka